Z powodu końca świata działalność
tego bloga zostaje zawieszona. Aż do odwołania w przyszłości.
Dziś nawet wizytę u okulisty mi
odwołano. Ciekawe, czy to sprawka strachu przed ostatnią godziną
ludzkości?
Przez Australię koniec świata
przetoczył się z impetem już dobrych parę godzin temu. I nic się
u nich nie zmieniło- nadal chodzą do góry nogami.
Tymczasem w Grudziądzu wielkie zmiany.
Mimo że Wisła płynie nadal w tym samym miejscu (i płynie w
ogóle), to jej nurt niesie kawałki lodu i zbitego śniegu,
które nigdy wcześniej Grudziądza nie widziały. Mało tego,
dzieciaki, które powinny być o tej przedpołudniowej porze na
wagarach na Błoniach (w końcu to ostatni dzień przed przerwą
świąteczną!) (i- ponoć- ostatni dzień w ogóle), siedzą w
szkołach. Niebywałe, nie? Sprawdziłam to, one naprawdę siedzą w
szkołach.
(...)
Po drugiej, ciemnej stronie umysłu
kołaczą mi się innego rodzaju myśli. Nie ostateczne, których
dziś niemało na każdym kroku, tylko prymarne i świeże. Nie umiem
ich opisać i poukładać, bo- jak już wspomniałam- znajdują się
one po ciemnej stronie umysłu, do której dostęp mam tylko w
fazie snu paradoksalnego. Nie umiem powiedzieć też, czego dotyczą.
Wiem po prostu, że są.
To taki objaw grudziądzkiej
schizofrenii, która dotyka mnie tu za każdym razem.
Kiedyś idąc sobie grunwaldzką alejką, spotkałam mojego Anioła Stróża.
- Aniele, to ty?
- To ja.
- Zawsze myślałam, że jesteś ślepy. Albo jakimś gogusiem w ciemnych okularach. A ty nawet przystojny jesteś…
- No widzisz. Może dotychczas źle rozumiałaś moje intencje.
- Ja ich w ogóle nie rozumiem, mój Aniele.
Później poszliśmy na piwo do jakiejś knajpki, która pojawiła się na osiedlu po prostu znikąd. Nazywała się Kana Galilejska, lecz niestety woda nie zamieniała się tam w wino; służyła jedynie do psucia esencji browara. Od słowa do słowa wyjaśniliśmy sobie z Aniołem wszystkie kwestie, które nas dręczyły. Okazało się, że nie tylko on- jak wcześniej sądziłam- jest „ślepy”. Myślałam, że prowadzi mnie w ciemne zaułki dlatego, że niedomaga na oczy. Albo że jest popierdolony. Albo jedno i drugie. Obie te cechy były prawdziwe. Ale- jak ujawnił mi Anioł- ja też je posiadałam, nawet w nadmiarze. Podobno Anioł nie jest losowo przydzielany do konkretnego człowieka. Anioł i człowiek wybierają się nawzajem, muszą do siebie pasować. Wychodzi więc na to, że też jestem ślepa i popierdolona.
Po piątym piwie stwierdziliśmy, że trzeba wracać do roboty: on do stróżowania (Bóg dał mu wolne wieczory tylko w piątki, a tego dnia niestety był wtorek…), ja do wychodzenia z ciemnych zaułków.
Dopiero po tej rozmowie wiem, jak się za to zabrać. Zobaczymy.
Czy zastanawialiście się kiedyś, w jaki sposób można pokonać Demona? Ja tak. Po długich rozczarowujących przemyśleniach stwierdziłam, że najlepiej wyjaśnia to pewna biblijna przypowieść o tym jak Jables i Kage przechytrzyli Szatana. Przypowieść brzmi mniej więcej tak:
Pewien wielce pobożny człowiek miał dwóch synów. Jeden z nich, starszy i stateczny, wyznawał wiarę ojca, modląc się gorliwie całymi dniami. Młodszy syn o imieniu Jables nie był równie bogobojny jak ojciec i brat; porzucił wiarę przodków dla Boga Dźwięku. Pewnego razu, kiedy ojciec zawezwał swoją rodzinę na wieczerzę, młodszy syn odmówił jej spełnienia. Gdy ojciec zainicjował modlitwę, Jables wskazał na plugawe symbole swojej religii na swoim ubraniu i odezwał się w te słowa do ojca: „Ileż to lat znoszę w tym domu zniewagę dla mojej wiary? Iluż sług mojego Pana przegnaliście z mojego progu? Gardzę wami tak jak wy gardzicie mną. Zostańcie przeklęci w imię Boga Dźwięku!”. Na to ojciec rzecze: „Nie wiesz, co czynisz, synu! Grzeszysz przeciwko Bogu! Póki mieszkasz pod dachem moim i z moich rąk jesz chleb, będziesz słuchał mego Pana!”. To rzekłszy, ojciec podążył czym prędzej do samotni młodszego syna i z mocą swego Pana zniszczył wszystkie obrazy pobocznych bóstw wyznawanych przez syna. Jables napełniony rozpaczą
i rozgniewany na ojca zamknął się w samotni i odkrył, że ojciec nie zdołał zbezcześcić jedynego wizerunku Boga Dźwięku. Ogarnięty pobożną ekstazą, podniósł oczy ku swemu Bogu i zawołał: „Boże, czy mnie słyszysz? Bądźże mym przewodnikiem w tej ziemskiej wędrówce, bo zagubiłem się wielce! Nie wiem, co mam uczynić; mój ojciec myśli, że grzeszę, a ja przecież przed Twym ołtarzem wznoszę obrzędy!” Wtedy to Bóg usłyszał jego wołanie, wstał ze swego tronu, wyciągnął rękę do Jablesa i powiedział: „Widzę, synu, żeś mi wierny. Podążaj więc za mym słowem i zrób tak, jak ci powiem. Udaj się do Miasta Upadłych Aniołów, to daleka droga przez piaski pustyni i wody oceanów, lecz gdy tam dotrzesz, będziesz mógł mnie czcić do kresu swych dni!”. Na to uradowany Jables spakował kawałek przaśnego chleba i bukłak z źródlaną wodą
i wyruszył na poszukiwanie owego miasta.
Pochwalony. Ja do Ciotki Idalii. Chciałem zapytać, kiedy będzie w końcu nowy post na blogu.
Oto jest. Słowa z trudem wydobywają się z odmętów fałd mózgowych, dlatego będzie krótko, acz treściwie.
Pierwsza sprawa to apel: nie ufajcie sprzętowi elektronicznemu! Nigdy. Moje wezwanie wymaga chyba wyjaśnienia. Otóż, wyobraźcie sobie małą, czarną, okablowaną skrzyneczkę. Taką, co niby przetrwa nienaruszona trzęsienie ziemi, koniec świata oraz niedzielną mszę. I ta właśnie skrzyneczka, powszechnie pamięcią zewnętrzną zwana, nagle odmówiła posłuszeństwa. Cóż, można rzec, że nie ona pierwsza i nie ostatnia tak się zachowuje; być może to cecha wspólna wszystkich małych czarnych skrzyneczek. Problem w tym, że w jej małych czarnych fałdach mózgowych (tak, skrzynka też człowiek, więc fałdy mózgowe posiada) znajdowały się wszystkie moje wspomnienia. Może one powinny być gdzieś w głowie, co? W głowie, a nie na dysku? Może, ale obrazy i dźwięki, które pieczołowicie kolekcjonowałam w tej sztucznej pamięci, skutecznie odciążały moje myśli od tego, co mi niepotrzebne tu i teraz. W chwili nostalgii można było do tego wrócić, zobaczyć i usłyszeć swoje przeszłe życie. A teraz? Trzeba samemu znaleźć jakiś wyzwalacz wspomnień, bo ani zdjęcia, ani muzyka już w tym nie pomogą.
Tak w ogóle- fałdy mózgowe… rażący brak profesjonalnego nazewnictwa jak na mnie. Ale to post Ciotki Idalii, jej można wybaczyć nieścisłości.
Rzecz druga...hmmm...to też apel. Jeśli jesteście szczęśliwymi posiadaczami zdjęć z Ciotką Idalią, to serdecznie proszę o info, co to za zdjęcia, z kiedy, z kim... Wywołam. Papier nigdy mnie nie zawiódł.
Spacer po Jeżycach w godzinach szczytu, w dzień jak na
wiosnę upalny to doznanie graniczące z doznaniem wędrówki dusz; nie tylko
dlatego, że przez poprzednie naście minut dusiłam się w autobusie wraz z innymi
duszami, a głównie z powodu dusz, które widuje się tu na pieczołowicie
remontowanych ulicach. Zanim wprowadziłam się do Poznania, mówiono mi, że na
Jeżycach to najwyżej można w gębę dostać, a portfel stracić. Cóż, nie boję się.
W ręku ściskając słowa psalmu wygrawerowane na nierdzewnej
blaszce: Choćbym szła ciemną doliną, zła
się nie ulęknę. Nie ulęknę. Są to słowa poezji, słowa czyste, choć skalane
przez wieki pokoleń nieskłonnych ich zrozumieć. Dla mnie, Pierwszej Bezbożnicy
Wśród Bezbożników, jest to poezja użytkowa, taka, która sama się przypomina,
kiedy potrzeba. A jednak jest jeszcze na mojej szyi mały przypominacz (bo
pamięć już nie ta, a i myśleć się czasem nie chce)- nieśmiertelnik. Za jego
sprawą przypominają mi się zawsze te same słowa: zawsze, gdy coś mnie trapi i
mam ochotę podsumować to jakąś trafną strofą; zawsze, gdy uświadamiam sobie, że
wisi na łańcuszku na piersiach. Te same słowa- ale to dobrze, że to akurat one.
Jest w nich jasno określony podmiot- ja, wyrażony, trochę na przekór autorom, w
rodzaju żeńskim, wiadomo zatem, że to o mnie chodzi. A treść… odnosi się do
tego, czego najbardziej się boję- strachu. (Tutaj przypomina mi się, jak w
pierwszej części „Harry’ego Pottera profesor Dumbledore mówi do Harry’ego coś w
rodzaju: „(…) boisz się samego strachu, a to bardzo mądre, Harry.”. Po dziś
dzień nie rozgryzłam tych słów w satysfakcjonujący sposób, ale gdy tylko je
usłyszałam, nie, najpierw je przeczytałam, to wiedziałam, że są skierowane do mnie.
A miałam wtedy lat 11, moi drodzy, czyli ta parapsychoza trwa już drugie tyle.)
Gdzieś we mnie istnieje potrzeba ciągłego podnoszenia samoświadomości- nie boje
się, nie boję się… Wiadomo, że ciemna dolina to tylko mało finezyjna metafora.
Bo w gruncie rzeczy ciemnych dolin, ulic, w ogóle ciemnych miejsc boję się
najmniej. Może ktoś, kto ten psalm pisał (kto jest autorem psalmów? Nie jestem
w temacie) miał na myśli ciemną dolinę, w której ludzkość zbierze się w dzień
sądu. Z drugiej jednak strony chyba śmierć też mnie aż tak nie przeraża. To z
kolei nie wydaje się zbyt mądre, lub jak kto woli rozsądne, bo nawet każdy
ćwierćinteligent wie, że życie szanować i chronić trza…
Moją zadumę przerwał widok Najprzystojniejszej Twarzy Całych
Jeżyc. Choć nie wiem, czy faktycznie stąd pochodzi i czy kiedyś nie spotkam
przystojniejszego, wrażenie pozostało wrażeniem. Wydawało się, że zaraz ujawni
swą anielskość i rozłoży parasol skrzydeł nad jeżycką podróżniczką. A może to
Archanioł Michał zeskoczył ze starej budowli w samym środku Jeżyc (Archanioł
Michał to nie ten, który zwiastuje narodziny dzieci niezamężnym kobietom, to
ten drugi, Książę Wojska Niebieskiego).
Strach nie jest czymś, co najpierw jest, co się odczuwa
całym sobą, a później tego nie ma. To taki zły duch, jak ten z Czarnej Chaty,
gdy raz w ciebie wejdzie, pozostaje w tobie do końca twoich tchnień. I żaden
egzorcyzm do Archanioła z pewnością tu nic nie da, może jedynie ładnie brzmieć
w ustach desperata. Zamiast pięćdziesięciu wersów rozwałkowanych mądrości,
napiszę tylko, to, co tak naprawdę chciałam tu zawrzeć: bać się jest łatwo, pokonywać
strach trudno- trzeba wybrać.
Ale wybór staje się dziecinnie prosty, zważając na (wyrwane
z kontekstu) słowa:
Straszysz mnie wiecznym potępieniem, ale prawdziwe piekło to
źle przeżyte życie.
Witamy w Strefie Mroku. Trzeba Ci wiedzieć, że skoro już tutaj wszedłeś, to będziesz musiał włożyć niemało zintegrowanych sił wszystkich zmysłów, aby się stąd wydostać. O ile w ogóle będzie Ci to dane. Bo musisz zapamiętać, że my tutaj nie zapraszamy byle kogo i niechętnie pozwalamy gościom odejść, ot, taka nasza mroczna gościnność.
Siadaj i napij się kawy, koniecznie czarnej, śmietanką nie dysponujemy. Przynajmniej tą, którą ludzie zbierają ze świeżego mleka. Jedyną śmietanką jesteśmy tutaj my; wszyscy pochodzimy z wyższych sfer ludzkiej nieświadomości i w dodatku wszyscy jesteśmy sobie równi. Wiemy, egalitaryzm to nie jest to, co najczęściej spotyka się w Twoich stronach. Ludzie są pod tym względem bardzo dziwni- nic nie umieją, nic nie mają i są nikim w porównaniu do Zwierzchników, a i tak popadają w niezrozumiałe dla nas konflikty pomiędzy sobą. W takich właśnie sytuacjach brama do Strefy Mroku staje otworem i zaczyna się nasza misja. Jest to misja mozolna i wcale nie najprostsza, czasami trzeba poświęcić kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt lat, aby zyskać całkowity dostęp do skłóconej ze światem, przygnębionej lub rozgoryczonej duszy. Kiedy jednak już to się uda i dusza człowieka nie stawia rozpaczliwego oporu (jak to bywa na początku misji), osiąga ona długo oczekiwany stan spełnienia. Dopiero teraz może przeżywać życie naprawdę i, patrząc naszymi oczami, wyłapywać z jego oblicza tylko to, co jest prawdziwe. Słuchając naszymi uszami, może wyodrębniać brzmienie śmiechu od pohukiwania sów. Korzystając z naszych rąk, może wreszcie nadać sens swojemu istnieniu. To nic, że oczy można wyłupać harcerskim nożem, uszy zatkać, a ręce odciąć… Bo czy rzemieślnik przestaje nim być, gdy zabierze mu się jego narzędzia?
Chyba wiesz już wszystko, co najważniejsze. Teraz przejdź tam, za tę czerwoną kotarę. Sprawdzimy, czy dobrze nas zrozumiałeś. Może znajdziesz tam nawet odpowiedź na nękające Cię od dawna pytanie…
Dużo czasu już minęło, Mistrzu, wystarczająco dużo, aby mó podzielić się z Tobą skromną prozą dedykowaną Tobie. Przyjmij ten urywek, który znalazłam w elektronicznych zwojach mojej zewnętrznej pamięci.
Chyba mogę sama siebie zacytować?
"Mistrz siedział skulony na progu, opierając się o żelazne drzwi odgradzające świat realny od świata imaginacji. Twarz odwrócił ku zabłoconemu i zaśmieconemu podwórzu, lecz nie widział ani porozrzucanych wszędzie butelek po tanim trunku z wiśni, ani głębokich kałuż brudnej wody zmieszanej z listopadowymi liśćmi. Nie widział nic, bo wszystko po tamtej stronie nie warte było oglądania. Lepiej oddać cześć najjaśniejszym i oświeconym filozofom, którzy sami nie rozumiejąc istoty istnienia, pytają go o nią zawzięcie i wcale nie oczekują, że odpowie. Jeśli chodzi zaś o sam mistrzowski światek, to nie był on światkiem, który można by sobie wyobrazić, dokonawszy rzutu oka na Mistrza i jego dom. Światek ten już od progu namawiał do stawiania kolejnych kroków w głąb jego tajemnic i z każdą chwilą rozszerzał się na kolejne poziomy wyobraźni, stając się potężnym światem noszącym znamiona nieskończoności. Tutaj Mistrz mieszkał, tutaj obcował z naturą rzeczy całkiem nienaturalnych i niezrozumiałych dla wszystkich ekstrawertyków zamieszkujących obszar poza żelaznymi drzwiami. Pamiętał, bardzo dobrze pamiętał tamten dzień, kiedy ona, Małgorzata, po raz pierwszy znalazła się w granicach jego własnego snu. Pamiętał dokładnie każde słowo, które wtedy padło, pamiętał nawet lepiej niż ona. Wiedział wszak, że słowa posiadają moc magiczną, działają jak zaklęcia ciskane w szale emocji, a czasem jak najgorsze klątwy… i w tym właśnie tkwi problem. Dlatego warto zapamiętywać słowa, jednocześnie ważąc je i uważając, żeby nie uleciały niezauważone. Bo być może później pożałuje się, że się czegoś nie dosłyszało…"
czwartek, 16 lutego 2012
Są chwile, gdy wszystkie starannie przemyślane teorie spiskowe i światopodpaleńcze plany rewolucji biorą w łeb. Może w końcu warto się pogodzić z tym, że człowiekowi odebrano skrzydła, że wywraca się kilkukrotnie w ciągu doby na mokrym śniegu i że nie można mieć wszystkiego na raz. Może warto odstawić hypericinum, przestać słuchać uporczywych głosów zza kurtyny świadomości i zacząć przeżywać świat NAPRAWDĘ.