sobota, 21 września 2013

Są na świecie rzeczy...


Jak siedzi się albo- nie daj, Boziu!- leży z krążkiem międzykręgowym gdzieś obok kręgosłupa, przychodzą człowiekowi różne dziwne rzeczy do głowy.
Mówię to z wielkim przekonaniem, bo sama tak leżałam parę dni i z konieczności wypełnienia czymś przeleżanego czasu czytałam… Frondę.
Po przewertowaniu świadectw dziewczyny opętanej przez gry RPG (!) i księdza uzależnionego od fetyszy, trafiłam na prosty i mało błyskotliwy artykuł o rytuale inicjacji lucyferycznej czyhającej na nieświadomego Polaka podczas wakacji. Najbardziej zainteresował mnie fragment o salonach spa, w których rzekomo dochodzi do tego rodzaju obrzędów. Oczywiście wszystko odbywa się pod przykrywką zabiegów pielęgnacyjnych i upiększających.

Czasem określenie „rytuał” wydaje się być stosowane jako bezmyślny zamiennik słowa „zabieg” jak na przykład w sformułowaniu „Tropikalny rytuał pozwalający oczyścić i złuszczyć martwy naskórek przy jednoczesnym wygładzeniu skóry.”

Racja. Przed przejściem na ciemną stronę mocy trzeba sobie profilaktycznie wygładzić naskórek, bo podczas podróży przez ostatni krąg piekła  może trochę zmatowieć. 
Nie muszę chyba dodawać, że z równie dużą stanowczością acz skrótowo dostało się innym iście demonicznym obrzędom, np. technikom ajurwedy i akupunktury- wg autora artykułu „nie wymagają one komentarza”. Widocznie już sam dźwięk tych nazw jest tym, co imię Voldemorta dla czarodziejów z Hogwartu.

Do spa nie chodzę, ale z pewnością szatan się mną interesuje, zwłaszcza, że podczas dwóch ostatnich bezsennych nocy poddałam rzeczony artykuł z Frondy intensywnej rozkminie i doszłam do wniosków, które zaskoczyły mnie samą. Nie wiem, czy to pod wpływem silnych leków przeciwbólowych, czy w efekcie małej ilości snu, skonstatowałam, że moje życie jest wypełnione „lekkim okultyzmem” i że trzeba uważać na każdy gest i słowo, bo przecież one są pełne mocy niekoniecznie pozytywnej.
Oliwy do ognia moich rozmyślań dolała audycja w Radiu Zet, też zresztą zasłyszana w czasie nasilonego bólu i na lekach, traktująca o szamańskich obrzędach ludów Ameryki Południowej. Prowadząca audycję, doświadczona podróżniczka, polecała autorce skierowanego do niej listu udać się do dżungli, aby tam odprawić magiczne obrzędy, które pomogą jej pozbyć się problemów dnia codziennego i depresji. Podróż w głąb lasów deszczowych miała być konieczna, ponieważ magia szamańska ma moc sprawczą tylko i wyłącznie w odpowiednich warunkach naturalnych. Przeniesiona na grunt wielkich miast stanowi natomiast ogromne zagrożenie dla duszy i umysłu.
Ja poleciłabym jej dobrego psychologa. Bo skoro ktoś ma problem z umysłem (nie z [potencjalną] duszą), na co wskazują stany depresyjne, to tylko do takiego specjalisty powinien trafić. Zasadniczo zgadzam się ze słowami mojego ulubionego wykładowcy psychologii: „Duszą zajmuje się kler, my (psychologowie) zajmujemy się umysłem”. Zasadniczo i zawsze, oprócz tych dwóch nocy, podczas których widocznie mój umysł mnie opuścił.
Przeżywałam niesamowite schizy, przez pół nocy wyobrażając sobie fale tajemniczej energii płynące z pni wielkich sekwoi oraz złe moce czające się w każdym atomie powietrza.

A potem się obudziłam.

Mówią, że czytanie rozszerza horyzonty (pozdrawiam panią od polskiego, tak, czytam literaturę), więc na pewno i Fronda nie zaszkodzi, choć zważając na jej kiepski poziom językowy… sama nie wiem, czy do końca nie zaszkodzi ;P Pewnie prędko do niej nie zajrzę, bo nadmiar informacji typu „22 tysiące Polaków sprzeciwia się homoseksualnej dyktaturze” i „artysta chce zmienić blok mieszkalny w pomnik Jezusa” przyprawia mnie o bardziej dotkliwą chorobę niż ta, z której dopiero co się wyleczyłam.
Dziś już siedzę, leków nie dostaję i znowu myślę po staremu. Po południu pewnie przejadę się do grudziądzkiego solankowego spa, żeby się trochę posatanizować.
Moje życie duchowe jest mimo wszystko bardzo bogate.



Polecam się zapoznać, bo może właśnie chłoniecie złą energię, jedząc brokuły albo oglądając „M jak miłość”.

PS- Pamięć bywa zawodna. Zwłaszcza moja. Zwłaszcza po pijaku. Dlatego zapytam: kto mi kiedyś opowiadał o salonie spa albo jakimś innym tego typu miejscu, na którego suficie była wymalowana (ułożona z ciegieł?) ogromna swasta? Jakieś szczegóły?

czwartek, 5 września 2013

Centrum światowego undergroundu ze stolicą w Grudziądzu dorobiło się nowego ronda. W zasadzie nie jest nowe, ale dopiero je odkryłam. To taki element zaskoczenia przy codziennym oglądaniu miasta zza szyby auta albo i bez szyby, co bardziej utrwala rzeczony element w pamięci. W obliczu podobnej niespodzianki stanęłam podczas krucjaty do ścisłego centrum światowego centrum undergroundu- osiedla Mniszek. Okazało się bowiem, że pośrodku (czyli w centrum centrum centrum [światowego]) stoi oto blaszany baraczek (i nie chodzi tu o małego Obamę), w którym bardzo przyjemnie spędza się czas sącząc wino. Albo co innego.

Wychodząc z domu o godzinie 13, minęłam w bramie typeczka w białej kapturzastej bluzie oversize i ogromnym tribalem na łydzie. Przeszłam obok niego spokojnie. To w końcu tylko koksik na chudych nóżkach- wielu tu takich (prawie sami tacy). Wracając o godzinie 15 spotkałam go znowu, stał dokładnie w tym samym miejscu! Zastanowiło mnie to szczerze, bo: 1) z pewnością był to koksik obcy, na pewno nie z najbliższej okolicy, tych zna się z widzenia, po co więc stał tu przez bite dwie godziny? 2) co mu się stało, że tak znieruchomiał? Może to te chude nóżki nie miały siły ponieść napakowanego torsu dalej… Moje pełne koksikowych rozterek serce uspokoiło się dopiero, kiedy opuściłam mieszkanie po raz wtóry i minęłam moje zacne LO. Po zakończonych lekcjach wysypała się z niego bowiem zwarta masa młodzieży, wśród której dostrzegłam kilku (!) kinder metaluszków i dwóch (!) kinder punków. Jest jeszcze nadzieja, że centrum światowego undergroundu (niegdysiejsze) wyjdzie z mroku kulturowego nieporozumienia, którego obecnie doznaje. Cała nadzieja w tych kinderach i tych ludziach, których spotkałam w mniszkowskim blaszaku.

Takie to przemyślania przychodzą mi do głowy po dwóch czarnych szmatach w mieście, które słynie z odcinka „Rodzinki.pl” (tak, tak moi drodzy, jutro będą kręcić…), w którym władza nie odróżnia młodzieży alternatywnej od młodzieży coolclubowej, które z Góry potrafi zrobić dziurę oraz gdzie „mentalna Kambodża” to najpopularniejszy kierunek w myśleniu.