czwartek, 30 sierpnia 2012

Kiedyś idąc sobie grunwaldzką alejką, spotkałam mojego Anioła Stróża.
- Aniele, to ty?
- To ja.
- Zawsze myślałam, że jesteś ślepy. Albo jakimś gogusiem w ciemnych okularach. A ty nawet przystojny jesteś…
- No widzisz. Może dotychczas źle rozumiałaś moje intencje.
- Ja ich w ogóle nie rozumiem, mój Aniele.
Później poszliśmy na piwo do jakiejś knajpki, która pojawiła się na osiedlu po prostu znikąd. Nazywała się Kana Galilejska, lecz niestety woda nie zamieniała się tam w wino; służyła jedynie do psucia esencji browara. Od słowa do słowa wyjaśniliśmy sobie z Aniołem wszystkie kwestie, które nas dręczyły. Okazało się, że nie tylko on- jak wcześniej sądziłam- jest „ślepy”. Myślałam, że prowadzi mnie w ciemne zaułki dlatego, że niedomaga na oczy. Albo że jest popierdolony. Albo jedno i drugie. Obie te cechy były prawdziwe. Ale- jak ujawnił mi Anioł- ja też je posiadałam, nawet w nadmiarze. Podobno Anioł nie jest losowo przydzielany do konkretnego człowieka. Anioł i człowiek wybierają się nawzajem, muszą do siebie pasować. Wychodzi więc na to, że też jestem ślepa i popierdolona.
Po piątym piwie stwierdziliśmy, że trzeba wracać do roboty: on do stróżowania (Bóg dał mu wolne wieczory tylko w piątki, a tego dnia niestety był wtorek…), ja do wychodzenia z ciemnych zaułków.
Dopiero po tej rozmowie wiem, jak się za to zabrać. Zobaczymy.